14 października 2018 roku odsłonięto w Kocinie (gm. Opatowiec, pow. kazimierski, woj. świętokrzyskie) Pomnik Lotników Liberatora B24J Ew-250 „L”. Pomnik stanął dzięki staraniom Komitetu „Upamiętnienia Poległych Lotników SAAF-RAF w Katastrofie Liberatora Ew250 w dniu 16 października 1944 r.”. Inicjatywę wsparł Instytut Pamięci Narodowej, w całości finansując powstanie upamiętnienia.

Pomnik jest wyrazem wdzięczności lokalnej społeczności dla poległych lotników 34. Dywizjonu Drugiego Skrzydła Południowoafrykańskich sił Powietrznych SAAF, 205. Grupy Bombowej RAF. Liberatora EW-250 „L”, który 16 października 1944 roku został zaatakowany w rejonie Krakowa przez niemiecki myśliwiec Focke-Wolf 190 i rozbił się na polach gminy Opatowiec (edit: na początku myślano, że samolot próbował lądować awaryjnie, jednak miejsca ułożenia silników w jednej osi oraz ich lokalizacja na głębokości mniej więcej trzech metrów dają pewność że bombowiec rozbił się wbijając się w ziemię). Samolot leciał z misją zrzutu broni i leków dla Armii Krajowej (edit: placówka w rejonie Końskich, gdzie miał trafić zrzut, miała oznaczenie Cekinia 202). Z ośmioosobowej załogi ocalał tylko strzelec pokładowy, sierż. Ronald T. Pither pochodzący z Birmingham, którego przejął lokalny oddział AK pod dowództwem st. sierż. Mieczysława Jańca, ps. Lot. „Lot” oraz jego siostra zaopiekowali się rannym w domu dowódcy, mimo stacjonowania we wsi ukraińskich oddziałów Waffen SS Galizien i frontowych oddziałów Wehrmachtu. Potem Roland Pither został przewieziony do majątku Gawrońskich w Rachwałowicach koło Koszyc. W 1945 roku, po ogłoszeniu dekretu o reformie rolnej, Gawrońscy opuścili swoje dobra i przenieśli się do Krakowa. Uratowany lotnik pojechał z nimi. Później zgłosił się do punktu dla żołnierzy alianckich i – przez Odessę, Kair – dotarł do Londynu. Po wojnie był nauczycielem w college’u niedaleko Brighton. Zmarł we wrześniu 2004 roku. Reszta załogi, na krótko po katastrofie, została pochowana przez miejscową ludność w prowizorycznej mogile, zaś po wojnie została przeniesiona na Cmentarz Rakowicki w Krakowie. (informacja ze strony https://ipn.gov.pl)

Kopalnią wiedzy o samolocie, członkach załogi, katastrofie, historii powstania pomnika, poszukiwaniach szczątków samolotu jest strona https://liberatorew250.com.pl/, na stronie znajdują się także wspomnienia mieszkańców, i ocalałego Ronalda T. Pithera z tamtych tragicznych dni.

W ostatnich latach na polach między Kociną, a Krzczonowem, dzięki zaangażowaniu przedstawicieli lokalnego komitetu społecznego, członków Stowarzyszenia „Wizna 1939” i Gminy Opatowiec, odnaleziono większość szczątków brytyjskiego samolotu Liberator. Są to m.in. wszystkie cztery silniki oraz wiele innych części. Trafiły one do Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie, gdzie znajduje się także kombinezonem sierż. Pithera. Więcej informacji na stronie dlapilota.pl.
Jeden z odcinków programu Adama Sikorskiego „Było … nie minęło” został poświęcony poszukiwaniom części wraku Liberatora Ew-250 „L” (S1E457: Liberator EW-250L nie wrócił do bazy).

W 2019 roku na polach pomiędzy Kociną a Krzczonowem w gminie Opatowiec odnaleziono kolejne szczątki samolotu. Informowało o tym Radio Kielce – https://www.radio.kielce.pl/pl/post-90200.


Natomiast już w sierpniu 2007 roku o samolocie pisała Gazeta Wyborcza. Autorem tekstu jest Krzysztof Nurkowski, historyk z Gimnazjum imienia Armii Krajowej w Cieszkowach, zajmujący się tematyką tragicznego lotu. W tekście z 2007 roku znajduje się wiele, później doprecyzowanych, nieścisłości (zaznaczone na czerwono). Podany jest błędny numer EW-240, data feralnego lotu umiejscowiona jest we wrześniu, różny jest także cel który lotnicy mieli wypełnić (pomoc dla walczącej Warszawy), choć na końcu tekstu wspomniano, że mógł to być lot z ładunkiem dla jednostki AK stacjonującej w okolicy Końskich (co potwierdziły późniejsze badania). Zgadza się za to skład załogi, i nazwisko uratowanego lotnika, co daje pewność, że tekst ten dotyczył tego samego zdarzenia, choć powstał w początkowej fazie poznawania historii Liberatora EW-250L. Dziś wiemy także, że mieszkańcom udało się upamiętnić wydarzenia z października 1944 roku pomnikiem w miejscowości Kocina.


BOHATERSKA ŚMIERĆ PILOTÓW
KRZYSZTOF NURKOWSKI
GW Kielce nr 179, wydanie z dnia 02/08/2007 Z DRUGIEJ STRONY, str. 2
63 LATA TEMU BRYTYJSKI BOMBOWIEC NIE DOLECIAŁ Z POMOCĄ DO POWSTANIA. SPADŁ W ŚWIĘTOKRZYSKIEJ WSI
Lecieli na pomoc walczącej Warszawie, ale nie udało się dotrzeć do celu. Aliancki samolot z siedmioma lotnikami południowoafrykańskich sił powietrznych rozbił się na polach w okolicach wsi Kocina niedaleko Kazimierzy Wielkiej. Teraz ma tam stanąć obelisk
Był 9 września 1944 roku. Czterosilnikowy, ciężki bombowiec Liberator B24J z załogą 34. Dywizjonu Bombowego SAAF (South African Air Forces – Południowoafrykańskie Siły Powietrzne) z numerem EW-240 (edit: wiemy już że samolot miał oznaczenie EW-250L) z trudem startuje z lotniska we włoskim Brindisi. Potężny samolot, używany przede wszystkim do bombardowania fabryk na terenie III Rzeszy, tym razem ma inne zadanie. Jest wyładowany głównie paliwem, bo czeka go ponad dwunastogodzinny lot nad płonącą Warszawę, gdzie od ponad miesiąca trwa powstanie. Nad silnie bronionym miastem musi zwolnić do ledwie 200 kilometrów na godzinę i zrzucić blisko dwie tony broni i zaopatrzenia. Na broń czekają powstańcy, a wysłanie innych samolotów w osłonie myśliwców jest niemożliwe, bo Stalin nie zgodził się na międzylądowanie na terenach zajętych przez Rosjan.
Uratował się tylko strzelec
Liberator i inne maszyny z brytyjskiego i polskiego dywizjonu SAAF lecą więc bez osłony. Spokojnie mija lot nad Węgrami, bo – jak donoszą historycy – węgierscy piloci wysyłani w powietrze przez Niemców wiedzą, gdzie zmierzają samoloty i niespecjalnie chcą je przechwycić.
Gorzej jest w pobliżu Krakowa, gdzie działa szkoła pilotów myśliwskich niemieckiej Luftwaffe. Liberator trafia na niemieckiego myśliwca i obładowana maszyna nie ma szans. Spada na polu we wsi Kocina w ówczesnym powiecie pińczowskim. Dziś to teren gminy Opatowiec w powiecie kazimierskim.
10 września mieszkańcy idą oglądać resztki porozrzucane po polu. – Wokół stali Niemcy z pistoletami maszynowymi i pilnowali, ale nie strzelali. Widać było resztki materiału, chyba ze spadochronów – wspomina ośmioletnia wówczas mieszkanka Kociny.
Z siedmioosobowej załogi uratował się jedynie strzelec pokładowy, 24-letni Ronald Pither, Anglik pochodzący z Birmingham.
Pozostałych pochowali Niemcy w miejscu katastrofy. Po wojnie ciała ekshumowano i pogrzebano na krakowskim cmentarzu Rakowickim.
Rannego odłamkiem w głowę i prawą rękę Pithera odnalazła rodzina Widłaków i odprowadziła do dowódcy najbliższej placówki AK, podoficera Mieczysława Jańca (pseudonim „Lot”). Tam przez dwa tygodnie opatrywała go sanitariuszka AK. Przyjeżdżała z pobliskiego majątku w Kamiennej należącego do rodziny Grabkowskich.
Potem Anglik został zawieziony do majątku w Rachwałowicach, dziś gmina Koszyce (woj. małopolskie). Żona właściciela Idalia Gawrońska znała język angielski. Zajmował się tam nim Izydor Marzyński, lekarz z pobliskiej wsi Morawiany.
Narzędzia rolnicze z resztek liberatora
W styczniu 1945 roku, po ogłoszeniu dekretu PKWN-u o reformie rolnej, Gawrońscy opuścili majątek w Rachwałowicach i wyjechali do Krakowa. Dziś po pałacu nie ma nawet śladu. Uratowany lotnik pojechał wraz z nimi. Potem zgłosił się do punktu dla żołnierzy alianckich i poprzez Odessę, Kair dotarł do Londynu.
Pither przez wiele lat utrzymywał kontakt z rodziną Gawrońskich. Był nauczycielem matematyki w college’u w Lowes koło Brighton. W 1960 roku zaprosił Idalię Gawrońską do swojej szkoły. Wtedy opowiedziała uczniom o perypetiach wojennych w Polsce ich nauczyciela.
Ronald Pither zmarł we wrześniu 2004 roku.
W 1946 roku biuro attache wojskowego ambasady Wielkiej Brytanii w Warszawie wręczyło Mieczysławowi Jańcy certyfikat stanowiący dowód wdzięczności za udzielenie pomocy Królewskim Siłom Powietrznym. Dokument do dziś zachował się w krakowskim Muzeum AK.
Z rozrzuconych po okolicy części rozbitego w 1944 roku samolotu rolnicy budowali m.in. narzędzia rolnicze.
Marek Pikulski, wójt gminy Czarnocin, ma siewniczek do nasion zrobiony przez swojego ojca, nieżyjącego już Feliksa Pikulskiego, żołnierza AK, później więźnia pińczowskiego UB.
– Ojciec zbudował ten siewniczek w 1946-47 roku w kuźni swego szwagra, kowala pracującego u hrabiny Ponińskiej w pobliskich Dęmbianach. Służył bardzo długo mojej rodzinie i do dziś działa bez zarzutu. W pewnym stopniu przez pół wieku wyżywił całą naszą liczną rodzinę, ale bez żalu oddam go rodzinie Ronalda Pinthera – opowiada wójt Czarnocina.
Obelisk dla bohaterów
Synowie gospodarzy z Kociny, Stanisław Widłak i Jacek Janiec, chcą, by na polach we wsi powstał obelisk poświęcony zestrzelonym mieszkańcom Zjednoczonego Królestwa. Widłak mieszka w Gliwicach. Poświęcił kilka lat na odnalezienie rodziny uratowanego pilota.
Dzięki jego staraniom w maju tego roku do Krakowa przyjechali młodszy syn uratowanego lotnika oraz jego córka z rodziną. W ciągu dwóch dni zwiedzili Kraków, Wieliczkę i Oświęcim. Odwiedzili też krakowskie Muzeum AK i cmentarz Rakowicki z grobami poległych lotników. Być może przyjadą ponownie na Ponidzie, do miejsca bohaterskiej śmierci pilotów.
– Warto pamiętać o tych wydarzeniach – podkreśla Marek Pikulski.
Jest tylko jedna wątpliwość. Według niektórych danych do katastrofy mogło dojść w nocy z 16-17 września, gdy liberator leciał ze zrzutem zaopatrzenia dla partyzantów koło Końskich. Z tą datą nie zgadzają się jednak ówcześni dowódcy AK, którzy w swoich wspomnieniach mówią wyraźnie o 9 września.
współpraca marc
Kto zginął koło Kociny
Ltn. Pilot D.O. Cullingworth – 27 lat
Ltn. Pilot C.S.S. Franklin (SAAF) – 25
Ltn. Observ. K.J. McLeod (SAAF) – 27
Ltn. W.O./AG D.N. Ray-Howett (SAAF) – 30
Sgt. W.O/AG D.P. Richmond (RAF)
Sgt. A.B.J.E. Speed (RAF)
Sgt. A.G R.C. Bowden (R.A.F.) – 21
1311 km z pomocą
Norman Davies w „Powstaniu ’44” stwierdza, że most powietrzny do Warszawy to jedna z niedocenionych opowieści II wojny światowej. Bazy aliantów w kalabryjskiej miejscowości Brindisi oddalone były od Warszawy o 1311 km. Samoloty startowały wieczorem, leciały nad Adriatykiem, mijały Chorwację, linię Dunaju na Węgrzech, wspinały się nad Karpatami. Nad Warszawę nadlatywały od strony wschodniej, zajętej przez Rosjan, dokonywały zrzutu i po 14 godzinach lotu lądowały późnym rankiem na Campo Casale w pobliżu Brindisi. Brak zgody Stalina na śródlądowanie na terenach zajętych przez Rosjan powodował, że większość lotów kończyła się zestrzeleniem. Brytyjski marszałek Slessor obliczył, że tracono jeden samolot na każde dziesięć ton dostaw dla walczącej Warszawy.
